Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Zamieszki 1875 roku w Kamionnie. W obronie kościoła

Roman Chalasz
Roman Chalasz
Konsekwencje wprowadzenia księdza Kicka do kościoła w Kamionnie były straszne i spektakularne. Najpierw narastał gniew. Potem był bunt. Coraz głośniejszy i coraz bardziej powszechny...
Konsekwencje wprowadzenia księdza Kicka do kościoła w Kamionnie były straszne i spektakularne. Najpierw narastał gniew. Potem był bunt. Coraz głośniejszy i coraz bardziej powszechny... Archiwum Romana Chalasza
Obywateli Kamionny, którzy wzburzeni niegodziwością uczestniczyli w tej rewolcie rękoczynów i zapłacili wolnością za swoją gorącą krew, nikt już nie pamięta. Nie oni sami, ale ich synowie i wnukowie wzięli w 1919 roku odwet za tę i inne nieprawości.

Działania władzy czasami powodują niezadowolenie obywateli. Niezadowolenie czasami przybiera gwałtowne rozmiary. Czasami zamieszki nie kończą się spektakularnym sukcesem. Ostatecznie jednak to obywatele są zawsze zwycięzcami. Niezależnie jak silna była by władza.

Budowany przez lata obraz prześladowań Polaków inspirowanych przez Bismarcka, nie jest niestety do końca prawdziwy. Bismarck skoncentrował się na władzy nad obywatelami - wszystkimi obywatelami. Zupełnie przypadkowo ofiarami tej uzurpacji prawa do stanowienia o innych padli w największej mierze Polacy. Byli po prostu w ogromnej większości katolikami, a to przeciw hierarchom kościoła i jego strukturom wymierzone było ostrze ustaw majowych. Gwoli prawdy historycznej warto dodać, że walkę z tymi niegodziwymi regulacjami podjęli także niemieccy katolicy - także świeccy.

Pozbawiając kościół prawa do decydowania kto naucza i prowadzi owieczki w parafiach złamano podstawową zasadę obywatelskich wolności. Onegdaj na straży praw konstytucyjnych stanął kościół. Chociaż złośliwi mówią, że czynił tak nie z powodu pryncypiów a jedynie broniąc swoich wpływów i majątku. Niezależnie ile prawdy jest w słowach złośliwców to jednak kościół podjął, czasami heroiczną wręcz, walkę o prawa Polaków do wolności słowa i wyznania. Te niezbywalne, wydawało by się prawa obywatelskie, próbowano łamać posługując się … prawem. Legalnie uchwalonym, ale działającym wbrew obietnicom, zapewnieniom i konstytucyjnym pryncypiom ustawami. O tym właśnie będzie ta opowieść. Wszelkie podobieństwa do innych, przeżywanych przez Państwo wydarzeń, jest przypadkowe.

Zaczęło się od uzurpacji

Rok 1875 Kamionna przywitała bez proboszcza. Na opróżnione probostwo w Kamionnie zamianował rząd jakiegoś księdza Kicka sprowadzonego ze Śląska. 1. lutego 1875 toku wprowadził go landrat na probostwo i do kościoła.

Naoczny świadek tak relacjonował to wydarzenie w korespondencji dla „Kuryera Poznańskiego”: „Rano około godziny 9 przybył do naszej wsi cały pluton żandarmerii, pościąganej z całego pewnie powiatu. Po nich przyjechali pan landrat i komisarz obwodowy. Pan landrat, jako wódz roztropny, połowę swojego wojska porozstawiał naokoło cmentarza, ażeby lud licznie się gromadzący na to widowisko, trzymać zdała od sceny, gdzie się dramat miał rozgrywać, a drugą połowę zachował przy sobie jako rezerwę, czy też ochrony tyłów. Ks. dziekan Hebanowski z Lwówka, zawiadomiony przez pana naczelnego prezesa o mającej się odbyć introdukcji, przybył wcześniej i wraz z prowizorami czekał na probostwie. Landrat przedstawił mu Kicka jako proboszcza Kamionny, mianowanego na mocy praw majowych przez rząd i prosił ks. dziekana, aby go wprowadził w ten nowy urząd.

Na to oświadczenie ks. dziekan przemówił do pana landrata, tłumacząc mu naukę o dwóch władzach, świeckiej i kościelnej, i że to do kościoła należy obsadzanie posad kościelnych. Potem zwracając się do ks. Kicka, zapytał go, czy ma legitymację od władz duchownych, a mianowicie zwolnienie od swego dotychczasowego biskupa wrocławskiego i pozwolenie od tutejszej władzy duchownej? Padła odpowiedź, że nie. Na to landrat, jak opiekun, wystąpił z oświadczeniem, że nominacja rządowa jest dostateczną legitymacją. Ks. dziekan zaczął przytaczać panu landratowi różne dekrety Soboru Trydenckiego i tłumaczyć mu je. Nikt nie może być mianowany proboszczem, jeżeli nie odbył egzaminu konkursowego i nie dopełnił innych formalności. Potem zapytał ks. Kicka: czy uznaje Sobór Trydencki? Ten powiedział, że uznaje. Potem zapytał: czy dopełnił przepisanych tamże warunków? Kick odpowiedział, że nie. Dowodził więc ks. dziekan, że, jeżeli kto bez dopełnienia wszystkich tych warunków przywłaszcza sobie urząd proboszczowski, to nie ma władzy do sprawowania jakichkolwiek czynności tegoż urzędu. Prosił ks. Kika: Księże wikariuszu, wzywam cię, ażebyś odstąpił od swego zamiaru i nie przywłaszczał sobie wbrew przepisom kościelnym tego probostwa. Ksiądz Kick milczał i nic nie odpowiadał.

Wobec czego landrat wystąpił z oświadczeniem: że milczenie ks. Kicka dowodzi, iż nie ma on zamiaru odstępować od swego prawa i że nadszedł czas, aby go wprowadzić w urząd i oddać mu w posiadanie kościół. Pomimo protestów landrat oddał protegowanemu swojemu najpierw akta parafialne, znajdujące się w szafie. Potem, wziąwszy klucze, wiszące na zwykłem swym miejscu, udał się do kościoła.

Tu ks. dziekan posłał jednego z prowizorów kościoła do ludu przed cmentarzem zgromadzonego, z prośbą, aby w tej stanowczej chwili zachował się spokojnie, co też zostało wypełnione. Tymczasem pan landrat kazał otworzyć kościół, a ks. dziekan, stanąwszy we drzwiach, jeszcze raz zaprotestował i wezwał powtórnie ks. Kicka, aby się cofnął; ale ten obok niego przecisnął się do kościoła, a za nim weszła cała jego obrona. Dopełnił tym sposobem gwałtu, który na jego nieszczęsną głowę ściągnął całe brzemię najcięższych kar kościelnych.

Ks. dziekan widząc, że daremne są jego protesty, wdział komżę i stułę, przystąpił do ołtarza, wydobył z Tabernaculum puszkę z Najświętszy Sakramentem i wśród rzewnego płaczu biednych parafian wsiadł na bryczkę, stojącą na pogotowiu, i odwiózł go do kościoła w Kwilczu. Lud w Kamionnie nie uznaje takiego proboszcza i zebrał się na drugi dzień w kościele, aby głośno mu okazać swe niezadowolenie i oburzenie, a na przemowę narzuconego księdza odpowiedział wrzaskiem i hałasem, pośród którego różne niepochlebe latały tytuły i świadczyły, że lud katolicki wie bardzo dobrze, kto jest pasterzem, a jak się nazywa ten, co się wkrada do niej oknem”. („Niedziela” R. 1, nr 20, 14 lutego 1875). W tym czasie gazety rządowe kłamały, jak zawsze, że lud z największym spokojem chodzi na nabożeństwa.”

Konsekwencją tego wydarzenia były straszne i spektakularne. Najpierw narastał gniew. Potem był bunt. Coraz głośniejszy i coraz bardziej powszechny. Jego konsekwencje poznajemy dzięki relacji ze sprawy sądowej opublikowanej w ”Kurierze Poznańskim” 30 września 1875 roku.

„Buntownicy” z Kamionny przed sądem

23 września 1875 roku rozstrzygnął sąd międzyrzecki sprawę zamieszek, które zaszły w Kamionnie, z powodu ustanowienia tam ks. Kicka proboszczem z ra­mienia rządu pruskiego. Na ławie oskarżonych zasiedli: właściciel domu Nowaczyński, szewc Binder, rzeźnik Kolan, wyrobnik Jarnuczak, wyrobnik Lubik, rzeźnik Mizgajski, wła­ściciel domu Lamcha, syn stolarza Kiczyński, wyrobnik Studziński, właściciel domu Wąchalski i szewc Kolczyk.

W streszczeniu aktu oskarżenia czytamy: „Dnia 17 marca podczas jarmarku w Kamionnie „proboszcz” Kick przechodził ulicą, gdy Jarnuczak wychylił głowę z sieni pewnej szynkowni i beknął na proboszcza, oczywiście w celu wyszydzenia go. Kick zbliżył się ku sieni, aby stwierdzić osobistość, która go w ten sposób znieważyła. Jarnuczak zaś wyszedł na ulicą i stanął przed Kickiem, wpatrując się w niego, ale go nie zaczepiając. Kick posłał po żandarma, któremu opowiedział zajście, prosząc, aby stwierdził osobę, po czym się oddalił, nie doznając już żadnych przykrości.

Ludzi zgromadziło się w tej chwili około 12. Żandarm Roczyński wezwał Jarnuczaka, aby się od­dalił, czego ten uczynić nie chciał więc go aresztował. Na to przybyli Nowaczyński i Binder, chcący odbić Jarnuczaka. Tu zgromadziło się już kilkaset ludzi, którzy hałasując otoczyli żandarma. Nowaczyński chwycił żandarma za płaszcz a później uderzył go w brodę; szewc Binder także usiłował odepchnąć żandarma od Jarnuczaka. Wśród tłumy odzywały się głosy; „Bijcie ich! Przynieście kłonice!” To Kiczyński zagrzewał lud, a szczególnie Nowaczyńskiego do bicia. Drugi żandarm Geisler, przybiegł Roczyńskiemu na pomoc, a przerżnąwszy się przez tłum, dotarł do Roczyńskiego, lecz zaraz go Jarnuczak pochwycił za pierś. Wtedy Geisler dobył pałasza i uderzył na Nowaczyńskiego, który trzymał Roczyńskiego za gardło. Roczyński uwolniony w ten sposób, dobył także broni i obydwaj żandarmi wywijali bronią wkoło siebie, aby powstrzymać od siebie pospólstwo, wzywając je do rozejścia się. Rzeźnik Kolan atoli schwycił Geislera za pierś, a rzeźnik Mizgajski wzywał lud, aby przyniósł kłonice. Jarnuczak przystąpił do Roczyńskiego i naigrawając się wzywał, aby go przebił. Wachmistrz Paschke przybył i wezwał lud, aby się rozszedł. Robotnik Lubik uderzył konia wachmistrzowskiego w nozdrza, aby go postraszyć. Z początku mała liczba ludzi się rozeszła, powoli jednak rozeszli się wszyscy.”

Z tego całego tłumu wynotowano osoby wy­mienione w akcie oskarżenia i oskarżono o opór stawiany sile zbrojnej. Prokurator powołał 11 świadków, między nimi Kicka, oskarżeni zaś świadków 29, twierdząc, iż oskarżenie fałszywe, bo sprawa miała się zupełnie inaczej. Mianowicie Nowaczyński przystąpił do Roczyńskiego po to tylko, aby go prosić, by puścił Jarnuczaka, w którym to celu jedną ręką chwycił Jarnuczaka, drugą zaś płaszcz Roczyńskiego. Żandarm atoli puścił wprawdzie Jarnuczaka, ale czepił się Nowaczyńskiego, chcąc go aresztować. Na to zbiegły się tłumy, a żandarm Geisler przybiegł i ciął Nowaczyńskiego trzy razy w głowę, ciężko go raniąc. Wszyscy podsądni przeczą, iżby za­czepiali żandarmów. Zeznania świadków w części się potwierdziły.

Sędziowie przysięgli uznali oskarżonych za winnych z wyjatkiem Kolana, Wąchal-skiego i Kolczyka. Sąd skazał: Nowaczyńskiego na 5 miesięcy więzienia: Bindera na 6 miesięcy, Lubika na 6 miesięcy, Jarnuczaka na 9 miesięcy, Mizgajskiego na 9 miesięcy, Lamchę na 10 miesięcy, Kiczyńskiego na 6 miesięcy, Studzińskiego na 10 miesięcy więzienia i na poczet odliczył Mizgajskiemu 2 miesiące, Kiczyńskiemu 1 miesiąc, Studzińskiemu 2 miesiące odsiedziane w śledztwie.

Wierni zostali osadzeni w więzieniu a ks. Kick głosił kazania w prawie pustym kościele. Na uparcie trwającego w grzechu księdza nakładano kary kościelne a w końcu ogłoszono wielką ekskomunikę. Wydarzenie to było tak opisywane:

„Piękny murowany kościół w Kwilczu, leżącym o dobrą milę od Kamionny, nad szosą, stanowiącą dawny wielki gościniec Poznańsko-Berliński, zbudowany na wzgórzu, piękną swą wieżą panuje nad całą okolicą. W nim znalazł przytułek Pan Jezus w Najświętszy Sakramencie, wywieziony przez ks. dziekana Hebanowskiego z Kamionny. Kiedy skończyła się pierwsza msza, a niedługo miało rozpocząć się wielkie nabożeństwo, (bo w Kwilczu jest dwóch księży) niespodzianie zjawił się na ambonie trzeci ksiądz, w komży, stule fioletowej, z świecą zapaloną w ręku, nikomu nieznany. Oświadczył donośnym głosem zebranemu ludowi, że przybył z ramienia władzy duchownej ogłosić klątwę, jakiej podpadł ks. Kick w Kamionnie. Wszyscy podnieśli się z swych miejsc, głęboka powstała cisza. Nieznajomy tedy, przeżegnawszy się, zaczął od tego, że Kick mimo przestróg i upomnień swojego biskupa wrocławskiego, mimo protestu wyraźnego tutejszej władzy duchownej, przywłaszczył sobie, wbrew prawom kanonicznym, zarząd parafii i kościoła w Kamionnie. Wywodził, że czynem swoim, wedle oświadczenia Ojca św. zawartego w Encyklice z dnia 5 lutego 1875 roku podpadł wielkiej klątwie kościelnej, to jest został z Kościoła wykluczony. Wszystkie jego czynności kościelne są świętokradzkie. Wiernym, pod ciężkimi karami kościelnymi, nie wolno brać w nich udziału. Rozgrzeszenie przez niego udzielane jest zupełnie nieważne, a kto z niewiadomości może już u niego się spowiadał, winien jeszcze raz wszystkich grzechów innemu Kapłanowi się spowiadać. W końcu wezwał wiernych, aby unikali wszelkich zatargów i spokojnie się zawsze zachowywali, a modlili się o jego nawrócenie, bo jeżeli się nie opamięta, to na sądzie ostatecznym Pan Bóg go skruszy, tak jak on teraz kruszy tę świecę, którą w ręku trzyma. I to mówiąc, złamał świecę, i rzucił ją z ambony a lud ją podeptał. Wrażenia tej chwili nikt nie jest zdolny opisać. Płacz wielki powstał kościele”.

Ta sytuacja trwała aż 12 lat. Proboszcz Rządowy Kick opuścił, jak donosi „Kurier Poznański” w dniu 12 marca 1887 r., Kamionnę oddawszy kościół, księgi kościelne i probostwo komisarycznemu zarządcy nad majątkiem kościelnym. Pan Kick udał się podobno do Lipska. Historia nie podaje nawet imienia odszczepieńca. Może to dobrze, że przepadło w pomroce dziejów.

Obywateli Kamionny, którzy wzburzeni niegodziwością uczestniczyli w tej rewolcie rękoczynów i zapłacili wolnością za swoją gorącą krew, nikt już także nie pamięta. Ich nazwiska odnajdujemy jednak na liście powstańców wielkopolskich. Nie oni sami, ale ich synowie i wnukowie wzięli odwet za tę i inne nieprawości.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Michał Pietrzak - Niedźwiedź włamał się po smalec w Dol. Strążyskiej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na miedzychod.naszemiasto.pl Nasze Miasto