18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"Mietek to człowiek przewlekle chory. Chory na piłkę nożną"

Leszek Furmann
Mieczysław Frąk - od ponad 40 lat z górką, przewlekle chory na piłkę nożną.
Mieczysław Frąk - od ponad 40 lat z górką, przewlekle chory na piłkę nożną. © Leszek Furmann
Boisko w Łowyniu wygląda fatalnie. Mieczysław Frąk od lat walczy o budowę murawy z prawdziwego zdarzenia. Jak twierdzi, gmina znajdzie pieniądze dla klubu w 2013 roku. Czy do tego czasu uda się ruszyć temat renowacji boiska? Z człowiekiem – legendą Orła Łowyń, o sytuacji w klubie i planach na przyszłość, rozmawia Leszek Furmann.

Kim jest Mieczysław Frąk i jak powstał Orzeł Łowyń?
- Moja młodość wcale nie jest związana z piłką nożną. W wieku 14 lat zacząłem trenować kolarstwo. Uczęszczając do szkoły zawodowej, działającej wtedy przy przetwórni, codziennie przemierzałem dziesiątki kilometrów na moim rowerze. Moim chlebem powszednim było pokonywanie trasy przez Sieraków, Kwilcz i Międzychód do Łowynia. Pewnego dnia koledzy zatrzymali mnie w Zatomiu i zaproponowali grę w piłkę. Był to mój pierwszy mecz – na boisku w lesie. Po skończeniu szkoły pracowałem w kopalni „Dymitrow” w Bytomiu. Wtedy na dobre zainteresowałem się piłką nożną i chodziłem na treningi juniorów Polonii Bytom, która wtedy była przecież jedną z najlepszych drużyn w Polsce. Stadion Polonii stał tuż obok mojego hotelu. W 1970 roku wróciłem do Łowynia i postanowiłem założyć klub – Ludowy Zespół Sportowy Orzeł Łowyń.
Jak wyglądały kolejne lata w historii zespołu?
- Udało się zebrać kilkunastu chłopaków, którzy z zapałem trenowali i chcieli grać w piłkę nożną. Na początku byliśmy w poznańskiej C-Klasie. Po kilku latach, wskutek reformy administracyjnej, przydzielono nas do okręgu gorzowskiego. Przez 18 lat trenerem zespołu był Andrzej Szulc. Nie brał za to pieniędzy, ale wykonywał swoją pracę z wielkim zaangażowaniem, z miłości do sportu, za co jestem mu dozgonnie wdzięczny. Nigdy nie było lekko i z górki. Przez 20 lat ręcznie sypałem linie na boisku białym piaskiem lub trocinami. Do tego prałem w domu stroje piłkarzy, a o proszek nie było łatwo - w końcu był na kartki. Musiałem obrabiać z niego całą rodzinę. Pamiętam też, jak z powodu braku transportu pojechaliśmy kiedyś na mecz do Pszczewa syrenką, do której weszło 10 piłkarzy! Jako jedenasty przyjechał motorkiem Jurek Matalewski – obecny sołtys Łowynia - i stanął na bramce. Trudne warunki nikomu jednak nie przeszkadzały. Wszyscy chodzili na treningi, grali z pasją, a klub się rozwijał. Czterokrotnie wygraliśmy gorzowską B-Klasę, ale z powodu braku funduszy nie mogliśmy awansować wyżej. Wiązało się to z nieosiągalnymi dla nas środkami i kosztami transportu na wyjazdowe mecze. Wraz z Andrzejem Szulcem zdecydowaliśmy o przeniesieniu się do okręgu drezdeńskiego, gdzie w B-Klasie występowało więcej drużyn. Wydawało nam się, że tam nasi chłopcy będą grać z rywalami z wyższej półki i choć nie awansują to nauczą się więcej. Ku naszemu zdziwieniu wygraliśmy także tą ligę!
Zdecydowaliśmy, że przyjmiemy ten awans, bo piłkarzom po prostu się to należy. Pieniędzy ledwo starczało, ale jakoś wiązaliśmy koniec z końcem. Naszym największym sukcesem była gra w ówczesnej Lidze Okręgowej. Byliśmy wtedy najlepszą drużyną w powiecie. Nawet Warta Międzychód, choć grała na tym samym poziomie ligowym, była za nami. Swego czasu do Łowynia na mecz pucharowy przyjechał Lech II Poznań. Gdy piłkarze gości zapytali, gdzie mogą się przebrać, odpowiedziałem: „W tamtej budzie”. A gdy zapytali o natrysk, powiedziałem: „Tam jest jezioro”. Tak wyglądała nasza rzeczywistość.
Czy jest Pan w stanie wymienić nazwiska piłkarzy, których szczególnie Pan wspomina?
- Zawsze doceniałem zaangażowanie Romana Skwiota. Był on na każdym treningu i dawał z siebie wszystko. Wybitnym zawodnikiem, grającym nawet w kadrze województwa, był też mój syn – Arek Frąk.
Jak wygląda sytuacja związana z boiskiem w Łowyniu. Problem ten jest nierozwiązany od wielu lat. Czy istnieje szansa, że Orzeł wróci po długiej przerwie do siebie i będzie grać na murawie z prawdziwego zdarzenia?
- Kwestię tę poruszam już od około 15 lat. Szatnie zostały wybudowane jeszcze za kadencji ś.p. Juliusza Kocha. Brakuje tam jednak pomieszczeń gospodarczych, które są niezbędne do działania klubu. Mamy obecnie dwa boiska. Jedno jest w fatalnym stanie i nie nadaje się do gry. Na drugim brakuje przede wszystkim murawy. Nawierzchnia wymaga gruntownej renowacji.
Czy jest szansa, że uda się ją przeprowadzić w najbliższym czasie?
- Wiele zależeć będzie od Piotra Gnoińskiego. Potrzebujemy nawiezienia 10 cm ziemi na boisko. Burmistrz przekonuje mnie, że znajdą się pieniądze na pokrycie kosztów z tym związanych, jednak dopiero w 2013 roku. Wtedy też moglibyśmy spłacić należności dla Piotra Gnoińskiego. Jeśli zgodzi się on wspomóc nasz klub i niejako „pożyczyć” nam tę ziemię, już na wiosnę moglibyśmy na niej zasiać trawę. Osobiście będą ją pielęgnował, a wtedy być może już w przyszłym sezonie Orzeł Łowyń będzie mógł wreszcie grać u siebie, na porządnej murawie.
A co z drugim boiskiem?
- Nie nadaje się ono do gry. Jednak ten teren o powierzchni około 1 ha mógłby się przydać do czegoś innego. Zaoferowałem Urzędowi Miasta i Gminy oddanie tego gruntu. Urząd może go wtedy sprzedać lub wykorzystać. W zamian za oddanie gruntu oczekuję doprowadzenia boiska Orła do dobrego stanu – choćby takiego jak stadion w Kamionnie. Myślę, że to korzystna oferta dla gminy. Cały czas działam w tej sprawie. Mam nadzieję, że radni i burmistrz wezmą to pod uwagę. Chciałbym dożyć momentu, w którym Orzeł będzie mógł grać na boisku z prawdziwego zdarzenia i to u siebie, w Łowyniu.
Porozmawiajmy krótko po niedawno zakończonej pierwszej rundzie obecnego sezonu. Orzeł zajmuje wysoką, czwartą pozycję i ma realne szanse na awans.
- Awans, ale co dalej? Nie ma co ukrywać, że obecnie młodzież nie garnie się do gry w piłkę. Liczą się komputery i dyskoteki. Ciężko znaleźć osoby, które z pełnym zaangażowaniem podejdą do tematu treningów i gry. Żeby mieć drużynę, która reprezentuje jakiś poziom, trzeba o nią dbać przez kilka sezonów. Nie może to polegać na wyciąganiu piłkarzy na mecze siłą. Niejednokrotnie zdarza nam się dzwonić do któregoś z graczy z pytaniami: „Jak tam, dużo wczoraj wypiłeś? Możesz pobiegać? Będziesz na meczu?”. To przykre. Całe szczęście, że ta pierwsza część sezonu była dość dobra. Jestem też zadowolony z postawy niektórych swoich piłkarzy, którzy wreszcie zaczęli poważnie podchodzić do meczów i starają się zawsze zaprezentować jak najlepiej. Może gdy uda się awansować, inni pójdą w ich ślad
i złożymy dobry zespół. Potrzeba jednak do tego zaangażowania, szczególnie ze strony piłkarzy. Ja od 42 lat robię co w mojej mocy żeby klub działał jak najlepiej.
Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia w drugiej części sezonu.
- Dziękuję. Chciałbym też podziękować jednej osobie, która zawsze jest przy mnie i niejednokrotnie nie tylko nie wygania mnie sprzed telewizora gdy oglądam sport, ale siada i razem ze mną przeżywa emocje. To moja żona, Krystyna. Wychowaliśmy piątkę dzieci, z których każde grało w piłkę nożną. To ona pomogła mi zrealizować moje ambicje i marzenia o związaniu życia z piłką nożną. Mój dobry znajomy, Irek Sochacki, powiedział kiedyś: „Mietek to człowiek przewlekle chory. Chory na piłkę nożną”. To prawda.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pomeczowe wypowiedzi po meczu Włókniarz - Sparta

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: "Mietek to człowiek przewlekle chory. Chory na piłkę nożną" - Międzychód Nasze Miasto

Wróć na miedzychod.naszemiasto.pl Nasze Miasto