Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wyprawa na koniec życia Roberta Łyczaka i przystanek na rynku w Międzychodzie

Krzysztof Sobkowski
Krzysztof Sobkowski
Wyprawa na koniec życia Roberta Łyczaka i przystanek na rynku w Międzychodzie (21.04.2023).
Wyprawa na koniec życia Roberta Łyczaka i przystanek na rynku w Międzychodzie (21.04.2023). Krzysztof Sobkowski
- Byłem zawsze w życiu wielkim uciekinierem. Ale dziś już nie uciekam, dziś gonię stracony czas. Świat przygarnął mnie takiego, jakim jestem i dał mi szanse, bym robił to, co kocham i odkupił swoje winy pomagając innym. Przepraszam wszystkich, których skrzywdziłem i proszę o wybaczenie, ale… nic bym w moim życiu nie zmienił. Dziś wiem, że to wszystko było po to, bym znalazł się w tym właśnie miejscu, bo teraz jestem dla siebie najbardziej wartościowy w swoim życiu – tak mówi o sobie. Poznajcie Roberta Łyczaka, który w swojej „Podróży na koniec życia” dotarł pod koniec kwietnia do Międzychodu.

Jest koniec kwietnia 2023 roku. Siadam na ławce na międzychodzkim rynku. Przygrzewa w końcu pierwsze wiosenne słońce. Obok mnie podjeżdża na swoim charakterystycznym trzykołowym rowerze Robert Łyczak, którego można znaleźć w mediach społecznościowych pod nazwą „Wyprawa na koniec życia”. Umówiliśmy się w tym miejscu na rozmowę dzięki Anecie Andrzejczak, mieszkance Łowynia.

Wyprawa na koniec życia Roberta Łyczaka, czyli... jak to się stało?

- Jaka jest Pana idea?

- pytam na początek.

- Nie mam żadnej idei, ale zapalę sobie papierosa

– odpowiada mój rozmówca, czym wprawia mnie w małą konsternację.

- Jak to? Człowiek, który jeździ po całym kraju trzykołowym rowerem napędzanym siłą własnych rąk, bez jednej nogi, nie ma idei? Na moje to przykład godny uwagi dla innych ludzi, którzy na życiowym zakręcie mogliby przestać wychodzić ze swoich domów

- dopowiadam natychmiast.

- Cieszę się, że się tu spotkaliśmy. Widzisz ten budynek?

- wskazał na oddział banku PKO BP.

- Tak

– odpowiadam.

- Jak skończymy rozmawiać, to pojadę w tym kierunku. Zza zakrętu może mi wyjechać ciężarówka i zakończyć moje życie. Albo też spotkam kolejnego niezwykłego człowieka, który uczyni mój dzień szczęśliwym. W zasadzie to jest moją ideą, o którą pytasz

– stwierdza.

Rozpoczyna się budowa sali gimnastycznej przy Liceum Ogólnokształcącym w Międzychodzie

Ciąg dalszy tekstu pod materiałem wideo:

od 16 lat

Robert Łyczak urodził się w Żywcu 9 maja 1969 roku. Dziś ma więc 54 lata i sam mówi o sobie, że jest góralem, ale kształcił się w Bielsku-Białej. Tam też wkroczył w dorosłe życie, tam pracował, tam założył rodzinę i budował swoją przyszłość. Ta przyszłość nagle rozpadła się w drobny mak, choć Robert niewiele i niechętnie o tym opowiada. Upadła jego firma, a on stał się nałogowym hazardzistą. Kradł, oszukiwał, niszczył swoje otoczenie.

- Co mam o tym mówić? Wszystko opowiedziałem już w mediach społecznościowych i na kanale youtube pod nazwą „Wyprawa na koniec życia”, można sprawdzić. Streszczając to w krótkich słowach – straciłem wszystko i stałem się bezdomny, byłem chory na nowotwór, a do tego miałem myśli samobójcze – rzuca z rozbrajającą szczerością Robert Łyczak. - Zrobiłem w życiu wiele złych rzeczy, przez co nie chce znać mnie mój syn, moja była żona i wcale im się nie dziwę – dodaje.

- No ale stał się teraz Pan rowerzystą i odwiedza całą Polskę. Z dnia na dzień wzrasta liczba osób, która ogląda to, co Pan robi. Dla wielu stał się Pan także inspiracją

– dodaję.

- Wsiadłem na rower tylko dlatego, że to był akt mojej desperacji. Postanowiłem podjąć próbę ucieczki od stanu, w którym byłem, a więc od stanu totalnej niechęci do życia. Byłem chory na raka. Nie miałem czym się poruszać, bo nie miałem ani samochodu ani żadnego innego środka lokomocji, więc siłą rzeczy rower było najłatwiej skombinować. Postanowiłem po raz ostatni w życiu spróbować uciec, tym razem od depresji. Wiedziałem, że jak mnie dopadnie, to będzie mój koniec. Stąd wzięła się właśnie nazwa – wyprawa na koniec życia. Ruszyłem w podróż, by w niej na sam koniec umrzeć – opowiada mój rozmówca.

Wyprawa na koniec życia Roberta Łyczaka na trójkołowym rowerze własnej myśli technicznej

W kwietniu 2019 roku pan Robert wsiadł na rower w Jastrzębiu – Zdroju i pojechał przed siebie. Łąka mu sypialnią, las wytchnieniem, napotkani po drodze ludzie przystankami, widok jeziora ukojeniem, słońce wyznacza kierunek, a gwiazdy godzinę wypoczynku.

- Dziś czuję się wolnym człowiekiem. Nic nie muszę, robię to, na co mam ochotę w danym momencie. Ale nie od razu tak było. Wielu ludzi uważa, że to akt mojej odwagi. Ale jakże łatwo odwagę pomylić z desperacją. Ja uciekałem przed depresją, uciekałem od bezdomności w kolejną bezdomność, ale w obcym środowisku. Ciężko było. Nie miałem grosza, zdarzało się, że nie miałem co jeść. Zdarzało się, że sięgałem do kosza na śmieci, by cokolwiek znaleźć. Powiedziałbym, że ta ucieczka to była pewnego rodzaju próba samobójcza, która się do dziś nie powiodła – wspomina pan Robert.

Pierwszą jego drogą była droga wzdłuż rzeki Wisły. Tak dojechał do Puław, skąd ruszył na wschód, a następnie nad Bałtyk, gdzie w przyczepie campingowej swoich przyjaciół spędził zimę. To był przełom roku 2019 / 2020.

- Pojawiła się pandemia. Z jednej strony nikt nic nie wiedział, każdy się bał. Nie miałem co z sobą zrobić. Nie chciałem nadwyrężać czyjejś gościnności. Mieszkałem w przyczepie i wtedy przeszedłem totalne załamanie. Przyjaciele wzięli mnie w końcu do swojego domu na trzy tygodnie. Tam się zmieniłem, choć nadal byłem i chory, a mojemu życiu zagrażało niebezpieczeństwo. W maju 2020 roku ponownie ruszyłem w Polskę – opowiada.

Choroba coraz bardziej dawała o sobie znać. Guz na nodze zrobił się tak wielki, że trudno było poruszać się na rowerze.

- Wiedziałem, że musiałbym iść do lekarza, ale jak iść do lekarza, kiedy ja nie miałem ani pieniędzy, ani ubezpieczenia społecznego. Żyłem już zupełnie poza systemem. Wiedziałem, że będzie konieczna amputacja. Nie byłem jednak na to gotowy, bo nie wyobrażałem sobie, że nie będę mógł dalej jechać rowerem – zaznacza.

Choroba odciskała coraz większe piętno. Pan Robert słabł z dnia na dzień. W zasadzie nie był w stanie przejechać już kilku kilometrów.

- Byłem akurat w Poznaniu. Zadzwonił do mnie mechanik z Myśliborza, który znał mnie z internetu. Zaprosił mnie do siebie, dał mi dostęp do warsztatu i narzędzi, dał mi schronienie. Dzięki pieniądzom od „moich oglądaczy” kupiłem kilka starych rowerów na złomie i sam zrobiłem z nich ten wehikuł, który mam po dziś dzień – mówi Robert Łyczak.

Po kilu miesiącach okazało się jednak, że i jazda na takim rowerze jest coraz trudniejsza.

- W grudniu 2021 roku zrobiłem na moim nowym rowerze 500 km i znów byłem nad morzem. Wtedy odezwała się do mnie znajoma z internetu – pani doktor ze szpitala w Gryficach. Zaproponowała, bym się u niej pojawił. Wykonano mi badania i decyzja musiała być jedna – amputacja lewej nogi. W styczniu 2022 roku opuściłem szpital o kulach, wsiadłem na mój rower i pojechałem dalej – zaznacza Robert.

Wyprawa na koniec życia Roberta Łyczaka i pomoc potrzebującym

Od amputacji minął ponad rok, a pan Robert nadal jeździ po kraju. Dziś swoją bezdomność postrzega zupełnie inaczej, niż wcześniej. Zaczął pokazywać swoje życie w internecie, czym zyskał sporą popularność. Dziś z tego żyje. „Moi oglądacze” – jak nazywa tych, którzy odwiedzają jego media – wpłacają mu datki, za co może kupić chociażby jedzenie. Tylko na kanale Youtube jest ich ponad 1300 i liczba ta ciągle rośnie. Robert zbiera środki i dzieli się nimi także z innymi potrzebującymi.

- Dziś już nie uciekam, ale gonię życię. Nadal trwa moja podróż na koniec życia – podkreśla.

Czego Tobie w takim razie życzyć? - pytam na koniec.

- Do tej pory przejechałem rowerem około 40 tys. km, czyli można powiedzieć, że objechałem Ziemię po równiku. W Polsce jest prawie tysiąc miast. Chcę je wszystkie odwiedzić. Tak, jak dziś Międzychód. Każdego dnia pokonuję około 50 km, ale nie jest to regułą, bo czasem pokonuję i 100 km, ale bywa, że i 20 km – odpowiada.

Wyprawa na koniec życia Roberta Łyczaka. Jacy są ludzie?

Kilka dni przed przyjazdem do Międzychodu był w Łowyniu. Ma tam wielu znajomych.

- Dawno temu zajechałem nad Jezioro Łowyńskie, gdzie spędziłem noc. Pojechałem do sklepu po jedzenie, gdzie poznałem Anetę, a za jej pośrednictwem kolejnych mieszkańców Łowyna. Do dziś ich odwiedzam, jak tylko tam jestem – zaznacza.

Dodaje, że generalnie ludzie są z natury dobrzy.

- Mamy jednak niechęć do rozmyślań i szukania własnych dróg. Raczej wolimy chodzić stadnie. Mamy także niechęć do traktowania rzeczy takimi, jakie są – zaznacza.

- A Polki i Polacy? Jacy są? - dopytuję.

- Tacy sami, jak inni ludzie. Ale żyjemy w pewnych bańkach, które nakładają na nas różne sytuacje i systemy. Warto to wiedzieć i się temu wymykać. Myślę, że najlepiej żyć chwilą, bo ona daje szczęście. Nie warto niczego oczekiwać, tym bardziej tego, na co nie mamy wpływu. W życiu pojawiają się zakręty. Trzeba je po prostu pokonywać i wiedzieć, że z przeciwka może wyjechać ciężarówka, albo też pojawić się człowiek, który odmieni twoje życie – podsumowuje.

Rozpoczyna się budowa sali gimnastycznej przy Liceum Ogólnokształcącym w Międzychodzie. Ma być gotowa za 320 dni (12.05.2023).

Rozpoczyna się budowa sali gimnastycznej przy Liceum Ogólnok...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wideo
Wróć na miedzychod.naszemiasto.pl Nasze Miasto