Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pożar w Mierzynie. Spaliły się zabudowania

Iwona Paroń
Pożar w Mierzynie. Spaliły się zabudowania
Pożar w Mierzynie. Spaliły się zabudowania Iwona Paroń
Pożar w Mierzynie. Scenariusz tej tragedii napisało samo życie. Doprowadziła do niej seria złych zdarzeń. Sami są zbyt skromni, aby prosić o pomoc. W ich imieniu sprawę nagłośnili sąsiedzi.

Pożar w Mierzynie nie zabrał im dachu nad głową. Na szczęście nikt w nim nie został poszkodowany, ale straty, które ponieśli są duże.
– Wracałam do domu i już na głównej drodze zobaczyłam dym. Domyśliłam się, że coś się stało i zaczęłam biec. Kiedy dotarłam do domu, dym był już czarny. Paliły się garaże i szopka – opowiada Agnieszka Pacanowska, mieszkanka Mierzyna. Tak zaczęło się ich dramatyczne popołudnie.
– Pobiegłam do strażnicy, żeby włączyć syrenę. OSP w Mierzynie zostało zlikwidowane, ale zaalarmowalibyśmy chociaż sąsiadów. Zdemontowali jednak syrenę. Próbowałam się dodzwonić do straży i na 112, ale wciąż słyszałam „Proszę czekać”. Ludzie, którzy zaczęli się schodzić krzyknęli, że udało im się wezwać straż – opowiada Agnieszka.

– Samochód zostawiłem przed garażem. Jak zobaczyłem ogień zdążyłem jedynie wypchnąć go w krzaki i biegłem ratować resztę. Udało mi się tylko zerwać przedłużacz. W garażu miałem narzędzia i sprzęt. Wszystko, co zbierałem przez 12 lat. Od kiedy tu mieszkamy – opowiada Tomasz Pacanowski.
W tym samym garażu, w którym były narzędzia rodzina trzymała także materiały budowlane (regipsy, płyty OSB, wkręty, łaty, kleje, farby), które zbierali od dłuższego czasu, aby przygotować na poddaszu pokój dla 10-letniej córki Wiktorii. Do tej pory rodzeństwo 10-letnia Wiktoria i 8-letni Maciek dzielili wspólnie mały pokoik. Niebawem miał zacząć się remont.

– Na czas wakacji chciałam zrobić dzieciom więcej miejsca w pokoju i wyprawkę szkolną – podręczniki, zeszyty, plecaki – wyniosłam do garażu – opowiada Agnieszka.

Wiktoria dodaje, że sporo swoich ubrań i zabawek miała w garażu, bo już szykowała się do długooczekiwanej przeprowadzki. Ogień jednak zabrał wszystko. Łącznie z marzeniami o własnym pokoju.

Rozmiar szkód jest jednak o wiele większy, bo w sąsiednim garażu, który należał do ojca Agnieszki był samochód, którego nie zdążyli uratować. – Byłem w altanie, kiedy zobaczyłem ogień. Pobiegłem do domu po kluczyki, kiedy zadałem się do garażu, było za późno. Z auta nic nie zostało. Palenie przyspieszył plastikowy bak zapełniony do połowy benzyną – opowiada pan Leszek Wittchen. Poza samochodem w garażu znajdowały się także narzędzia i inne przedmioty, które zazwyczaj trzyma si,ę w takim miejscu. Niestety w szoku, jakim jest jego właściciel dziś trudno ocenić rozmiar szkód. – Dorabia się człowiek całe życie, a traci wszystko w kilka minut – mówią z żalem. Co najgorsze, to nie tylko materialne straty, które i tak są poważne, ale małżeństwo straciło narzędzia do pracy, którą zarabiali na życie. Spaliły się opryskiwacze i nawozy, dzięki którym Agnieszka mogła pracować sezonowo w ogrodnictwie oraz narzędzia i sprzęt, którym zarabiał Tomek.
Winna okazała się butla z gazem, która znajdowała się w środkowym garażu. Była potrzebna do produkcji miodu, którą zajmował się brat pana Wittchena. On także poniósł straty. Spaliło się 300 litrów miodu, bo zakończył już produkcję z tegorocznego zbioru. Miał tam jednak zapas 200 kg cukru i słoików. – Brat jest zrzeszony w Związku Pszczelarzy i udało mu się zakupić z unijnych dotacji maszynę do produkcji miodu, z której pozostały zgliszcza – mówi.

Rodzina nadal jest w szoku, a środa budzi koszmarne wspomnienia.
– Długo czekaliśmy na strażaków, bo na moście zapaliło się czerwone i mimo, że to pojazdy uprzywilejowany, kierowcy nie przepuścili wozu strażackiego. Betonowe płyty uniemożliwiły im przejazd – mówi Agnieszka.
– Okazało się w dodatku, że hydrant jest przy drodze głównej, było trzeba więc łączyć węże, żeby sięgnęły do domu, a na końcu okazało się, że w środku sezonu woda w hydrancie nadal jest zakręcona. Traciliśmy cenne minuty na walkę z hydrantem – relacjonuje Tomek.

>> Pożar w Międzychodzie. Rodziny potrzebowały pomocy

Przyznają, że interwencja strażaków nie pozwoliła im uratować nic więcej. – Szopka i garaże były drewniane. W takiej suszy ogień szczególnie łatwo się rozprzestrzeniał. Całe szczęście, że ogień nie zajął domu. Prosiliśmy strażaków, żeby najpierw polali dach domu, żeby go schłodzić, ale zanim to zrobili temperatura powietrza powyginała rynny i doprowadziła do pękania szyb w oknach – mówi rodzina. Dziękują przede wszystkim sąsiadom i obcym osobom, które pojawiły się na ich podwórku i pomagały gasić ogień oraz okazywały wszelką pomoc. Aby prosić o dalszą są zbyt skromni, cieszą się, że nie doszło do tragedii i nikomu nic się nie stało. Są cali, zdrowi i mają dach nad głową. Dlatego w ich imieniu działają sąsiedzi, którzy wybrali się z prośbą o pomoc do burmistrza gminy Między-chód, Krzysztofa Wolnego. W piątek w Mierzynie pojawiłi się pracownice z Ośrodka Pomocy Społecznej. Wszelka pomoc osób o dobrym sercu jest mile widziana. Więcej informacji w redakcji tygodnika.

od 12 lat
Wideo

Gazeta Lubuska. Winiarze liczą straty po przymrozkach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na miedzychod.naszemiasto.pl Nasze Miasto